Ten temat zawsze budzi wiele emocji. Jedni uważają, że to super, bo dzieci “chowają się” razem. Inni że ktoś zawsze na tym traci. Jeszcze inni tak jak ja, twierdzą, że tu sprawdza się po prostu zasada “coś za coś”. Opowiem Wam jak to było i jest u nas i czy nie żałuję.
Na wstępie chcę Ci powiedzieć, że oboje z mężem mamy tylko po jednym rodzeństwie i to dużo starszym. Nie przebywaliśmy często wśród dużej ilości dzieci. Zanim zostaliśmy rodzicami nie mieliśmy okazji w praktyce nauczyć się opieki nad dzieckiem. Jeśli też jesteś w takiej sytuacji, to weź to pod uwagę kiedy zaczniesz surowo rozliczać się z rozlicznych porażek.
Czy to jest zawsze ta sama historia?
Nie znam mamy, która mając więcej niż jedno małe dziecko byłaby wyspana. To bywa bardzo trudne mając nawet jedno dziecko, więc właściwie powinno być oczywistym, że gdy szczęście się mnoży, czasu na sen ubywa. Wiedziałam, że tak będzie i starałam się być na to mentalnie gotowa. Nie spałam na zapas. Po pierwsze niestety to tak tak nie działa. Po drugie w ciąży, kiedy zapotrzebowanie rośnie do 300% normy, musiałabym wytyczyć sobie dodatkowy korytarz w czasoprzestrzeni, wyłącznie na sen. Myślałam o tym i starałam się pogodzić z faktem, że na wiele rzeczy nie znajdę już czasu. Mój starszy syn jest dzieckiem, które dużo bawi się samo. Potrzebuje obecności, ale nie koniecznie interakcji.
Poza jedzeniem taka podstawowa opieka nad nim jest prosta. Jest jednak dzieckiem bardzo wrażliwym. Źle reaguje na zmiany, trudno mu pogodzić się z każdą stratą i odczuwa wiele różnego rodzaju niepokojów. Ta wrażliwość ma również cudowne aspekty, bo np. z wielką czułością wyznaje nam wszystkim miłość, zauważa co lubimy i robi nam niespodzianki i często robi rzeczy, które określa się jako pocieszne lub słodkie. Dla mnie jego dynamika funkcjonowania jest znacznie łatwiejsza do opanowania i dziś wiem, że gdybym miała dwójkę takich dzieci, moje zasoby nie byłyby na wyczerpaniu.
Dzieci są bardzo różne. Czasy się zmieniają.
Nasz maluszek, którego znacie jako mini skrzacik jest dzieckiem zupełnie innym. Niestety, nie dał mi o tym znać od razu po porodzie. Być może nie zaostrzyłabym wtedy swoich przeambicjonowanych pazurków i zmniejszyła plan o kilka celów.
Gdy się urodził baaaardzo dużo spał. Spał tak przez 2 miesiące, a potem się zaczęło. Pierwszy problem jakiemu musiałam stawić czoła to ogromne problemy z karmieniem. Miał zaburzony odruch ssania i zamiast napędzać mi laktację, zmęczony próbą najedzenia się usypiał… usypiał wykończony, a nie najedzony i tym samym ja miałam mleka coraz mniej, a on gdy przyszło przeziębienie, znacząco stracił na wadze. Od tego czasu trafiliśmy na fizjoterapię i pod opiekę konsultantki laktacyjnej. Do 8 miesiąca codziennie ściągałam mleko 3 razy dziennie, dopajając go z kubeczka, albo robiąc kaszkę. W ten sposób udało mi się utrzymać laktację, dziecko zaczęło przybierać, a w między czasie dzięki rehabilitacji nauczył się ssać tak, by karmienie mogło wrócić na naturalny tor. Cały czas bardzo dużo płakał, chciał być wyłącznie przyklejony do mnie, długo nie akceptował innych nawet taty, odmawiał jeżdżenia w wózku, spania samemu i bawienia się samodzielnie na macie. Był czas w którym potrzeby fizjologiczne załatwiałam z nim na kolanach, w przeciwnym razie zaczynał walić głową w drzwi lub podłogę.
W między czasie mieliśmy bardzo udaną adaptację skrzata w klubiku, który chwilę później niestety przez kilka tygodni był nieczynny z powodu strajku nauczycieli. Kiedy byłam w ciąży zadbałam o znalezienie niani, która będzie mogła mi doraźnie pomóc i na pewnym etapie umożliwi mi to szersze działanie w internecie. Niestety dużo chorowała i rzadko była dostępna. Wakacje przeżyliśmy w domu sami. Latem jest z dziećmi łatwiej, a ja miałam wizję przedszkola. We wrześniu adaptacja skrzata przebiegła fatalnie. W kolejnych dwóch miesiącach znaleźliśmy inne, takie w którym poczuł się dobrze i takie, które pomaga mu w poradzeniu sobie z trudnościami. Pochodził równo 2,5 miesiąca i wybuchła pandemia.
Oczekiwania vs. rzeczywistość
Nasza droga w rodzicielstwie zaczęła się bardzo ciężko i miałam jakąś taką cichą nadzieję, że kiedy już pojawią się skrzaty będzie spokojnie, łagodnie. Liczyłam, że będzie przestrzeń na poradzenie sobie tylko z dziećmi. Że nie będzie takich stresów niezależnych od nas. Choć przez kilka lat. Niestety. Mówi się często, że życie to nie jest bajka, że jest brutalne i chłoszcze. Ja mam wrażenie, że od 5 lat CIĄGLE COŚ. Pewnie wcale nie jest aż tak, tylko moje oczekiwania były po prostu inne. Coraz bardziej staram się patrzeć na wszystko z perspektywy tego co poszło super.
Udało mi się w końcu osiągnąć bardzo wiele. Napisałam i wydałam kilka ebooków. Spełniłam kilka swoich marzeń. Założyłam kanał na YouTube, pomogłam wielu mamom w poradzeniu sobie ze stratą dziecka i całkiem nieźle ogarniam w dzieci i dom. Choć nie bez upadków. A upadki zaliczam dość cyklicznie. Dziś jednak zaczynam postrzegać je nie ja go porażki, ale jako część cyklu. Ja już po prostu tak mam, że umiem albo wszystko albo nic. Nie potrafię być super regularna i działać systematycznie. Uczę się tego, ale nie mam takiej natury i szybko się nudzę. Zamiast więc biczować się kolejny raz, przyznaję, że moje założenia rozminęły się z możliwościami, a świat zewnętrzny, serio mi nie sprzyjał.
Mała różnica wieku to nie jest tylko dwoje czy więcej małych dzieci. To jest radzenie sobie z życiem, z trudnościami w rzeczywistości, która jest głośna, dynamiczna, pełna zmian i zwrotów akcji. To taki świat, w którym trudno się planuje, który nie daje wytchnienia, a odpoczynek i ciszę trzeba sobie wyszarpać. Dlatego nie piszę tak jak wcześniej (Mała różnica wieku – jak to ogarnąć) o tym jak sobie radzić z opieką nam dziećmi. Z tym każda z nas jest w stanie sobie poradzić. W praktyce najważniejsze jest zawsze mieć coś do jedzenia, torbę gotową do wyjścia, wieczorem przygotować się na kolejny dzień i usamodzielniać dzieci jak tylko się da. Im wcześniej potrafią same się “obsłużyć” tym jest nam łatwiej.
To wszystko jest niczym w porównaniu do emocji i poziomu stresu jaki potrafi wygenerować mała różnica wieku. Wiem, że to nie jest dla każdego i wiem też, że takie rodzeństwo wymaga od nas ogromnej elastyczności i bycia gotowym na zmianę planów. A co jest najważniejsze każde rodzeństwo jest inne. Ja mam dzieci wymagające. Każde na innym obszarze. Moi rodzice często mówią, że to kochane maluchy, ale naprawdę dają w szkołę.
Tęczowe dzieci
Moje dzieci przyszły do nas po stracie. Rosły w ciele pełnym stresu, dokarmiane moim lękiem. Dziś to wszystko widzę, ale wiem też że to nie moja wina. Ich charaktery dokładnie odzwierciedlają stan w jakim byłam w ciąży z każdym z nich – były zupełnie inne.
Nad tym nie mam kontroli. To nad czym kontrolę mam to praca nad sobą, mniej obłożony grafik i łagodność wobec siebie i moich chłopaków. Nie żałuję, że pojawili się tak szybko. Gdyby nie oni nie doszłabym do tych wszystkich wniosków. Nie rozumiałabym tak dobrze, że każda mama jest inna i każde dziecko jest inne. Nie wiedziałabym, że można wychowywać na tyle różnych sposobów i że jest tyle dróg, które dla jednych są dobre a dla innych kompletnie nie.
Mała różnica wieku to dla mnie nie tylko moje małe dzieci. Dla mnie to bodziec do stworzenia sobie lepszego życia i prawdziwej równowagi w naszej rodzinie. To też zmiana patrzenia na to co na zewnątrz. Jeśli więc dziś zapytasz mnie czy warto? Powiem TAK. Trzeba tylko wiedzieć jak to przetrwać, wytrwać i nie zapomnieć o sobie i o tym, że poza byciem rodzicami, mama i tata są parą, która potrzebuje czasu tylko dla siebie.
KILKA POMOCNYCH ŹRÓDEŁ NA START:
Jak przetrwać małe dzieci – filmik Kasi Sawickiej
Rok po roku – artykuł na blogu @mamajastado
“Montessori w twoim domu” Simone Davis – książka z której zaczerpniesz wiedzę o usamodzielnianiu dzieci od maleńkości
“Wysoko wrażliwi rodzice” Elaine N. Aron – książka dla osób, które świat często przytłacza, a rodzicielstwo potrafi naprawdę wykończyć. Mi bardzo pomogła zrozumieć moje najtrudniejsze reakcje, których często żałuję nawet miesiącami.