<jeśli jesteś doświadczoną mamą lub twoje dziecko jest zupełnie inne niż mój skrzat, proszę nie denerwuj się. Napisałam ten tekst, by wylać na papier to co mnie trapi i pokazać innym mamom podobnych skrzatów możliwe rozwiązania, które akurat u mnie działają>
…być zmęczoną, niewyspaną, obolałą, głodną i ledwo żywą. No dobra prawo może i ma, ale chyba każda z nas znajduje przynajmniej jedną osobę, a raczej osobistość, która tych naszych praw nie respektuje. A więc mama nie ma prawa być zmęczoną.
Ale jest. I to bardzo. Zmęczenie po tym jak zostajesz mamą staje się częścią ciebie. Upierdliwym rzepem co się do ogona psa przyczepił i odczepić się nie chce. A jeśli tak jak ja jesteś mamą: wybrednego kulinarnie, niespacza i porannego budziciela to naprawdę łączę się z tobą w bólu. Najgorsze jest jednak to, że tego nie da się zmienić.
Mój skrzat ma niecałe dwa lata, a ja zaledwie kilka tygodni temu tak naprawdę zrozumiałam coś co pozwoliło mi przestać się frustrować. Dzieci – mimo, że czasem wydaje się inaczej – tak samo jak my są tylko ludźmi. Mają swoją osobowość, temperament, preferencje i własne zdanie. I czy staniemy dla nich na rzęsach nie sprawimy nagle, że ulepimy je na kształt naszego wyimaginowanego ideału. Macierzyństwo daje w tyłek czy tego chcesz czy nie, a jedyne co możesz realnie zrobić to ukształtować swoje nastawienie do bycia mamą.
Ale jak to nie wolno?
No właśnie nie wolno Ci być zmęczoną, bo zawsze jest coś do zrobienia. Dziecko nie rozumie, że potrzebujesz odpocząć, bo właśnie jest głodne, chce kupkę, siusiu, upaprało siebie i ścianę jedzeniem albo po prostu akurat teraz cię potrzebuje. Twój mały szef nie rozumie, że dał w nocy popis operowy i dzisiaj słaniasz się na nogach. To on ma zły dzień, bo źle w nocy spał. Te momenty kiedy naprawdę zaczynasz rozumieć, że macierzyństwo to nie jest bujanie wózka w koronkowej sukience mogą być chwilą załamania, albo bodźcem do zmiany myślenia – albo jednym i drugim.
Musisz działać jak maszyna
Akcja – reakcja! Myślisz sobie, co? Jak to jak maszyna? Ja jestem zmęczona, niedospana, mam dość… a właśnie ta automatyzacja działań pozwala na zachowanie spokoju i zdrowia. Od kiedy nauczyłam się, że to niestety nie ja tu rządzę (stało się to bardzo niedawno temu) zaczęłam funkcjonować lepiej.
Ostatnio w przypływie nastroju „Coehlo” przyszła mi do głowy taka oto myśl: relacja z małym dzieckiem musi opierać się na szacunku. Nie zawsze jest on wzajemny (o zgrozo!), ale im my więcej go z siebie damy tym chyba więcej go dostajemy. Mam bowiem takie obserwacje z naszego prawie już dwuletniego związku.
Gdy ja szanuję jego rytm dnia, pory kiedy jest głodny i zmęczony on szanuje mnie. Jeśli zachowam odpowiedni grafik, nie przeciągam struny, nie zabieram go niepotrzebnie tam gdzie umiera z nudów, nie zmuszam do jedzenia gdy nie ma ochoty lub coś mu nie smakuje, skrzat odwdzięcza się miłosierdziem. Jest spokojny, nie marudzi, chętnie się tuli i reaguje na moje uprzejmie prośby o grzeczność. Żeby nie było to nie jest zasada. To raczej sytuacje z gatunku: „zazwyczaj”.
Tu nie działa sprawczość, tu trzeba czekać na okazję
Macierzyństwo to taka dziwna dyscyplina, w której nasze starania niekoniecznie przekładają się na wyniki. Czasem wręcz ma się wrażenie, że dzieci robią nam na złość i być może w niektórych przepadkach tak jest. Ja od pewnego czasu staram się nie myśleć w takich kategoriach, ale raczej polować na okazję. Bo wiem, że im bardziej czegoś chcę tym mniejsza szansa, że to dostanę.
Mój skrzat potrafi bawić się sam, choć nie jest tak, że robi to na moje życzenie. Działa to raczej tak, że on się usamodzielnia i rozpoczyna własne działania, a ja… no właśnie a ja wtedy korzystam z okazji. Szybko ogarniam kuchnię, odpowiadam na maile, albo chociaż siadam i przeglądam gazetę czy książkę.
Tak samo jest z jedzeniem czy spaniem. Jeśli skrzata zaciekawi jakaś potrawa, po prostu daję mu jej spróbować. Cieszę się z każdych jego postępów i pozwalam jeść tak jak lubi. On za to oddaje mi swoją wdzięczność w postaci coraz szerszego wachlarza lubianych potraw. Im mniej się skupiam na tym czy on znów odmówi tym chętniej je. Wiem, że znajdą się tacy, którzy powiedzą, że na pewno popełniliśmy jakiś błąd na początku. A nawet, jeśli tak to ja mam poczucie, że zrobiliśmy wszystko najlepiej jak umieliśmy wtedy. Dziś wiem też, że dzieci są naprawdę bardzo różne i tak jak dorośli jedne lubią jeść i lubią nowości, a inni przez życie mogą przejść o „czymkolwiek”.
Spanie to także temat u nas losowy. Gdy po 20 miesiącach współpracy naprawdę w sercu pogodziłam się z faktem, że będę wstawać w nocy jeszcze pewnie minimum rok skrzat nagle incydentalnie zaczął przesypiać noce. Wiem, że są dzieci, które nie śpią dużo dłużej i takie, które prawie od początku dają w nocy żyć. To wielka niesprawiedliwość, bo chroniczne niewyspanie to zwyczajne tortury dla organizmu, które potrafią naprawdę odebrać radość z rodzicielstwa.
Ale jeśli już zdarzy się ten wyjątkowy dzień, że dziecko uśnie i prześpi to ciesz się nim ile wlezie. Nie myśl jednak, że to już koniec męki, bo prawdopodobnie mocno się rozczarujesz. Po prostu ciesz się tą chwilą. Ba! Nawet zamówcie sobie z mężem pyszną kolację, a co!
Mama nie ma prawa… ale czy na pewno?
No właśnie, bo owszem często w ciągu dnia myślisz, że teraz już nie masz prawa odpoczywać, zajmować się sobą, ogolić nóg albo spotkać się z przyjaciółką. Tylko czy my same czasem nie narzucamy sobie tego braku swobody? Wydaje nam się, że bez nas świat się zawali, a jak dziecko chwile samo się pobawi albo co gorsza OBEJRZY BAJKĘ to my jesteśmy złymi matkami.
Chciałabym bardzo żyć w świecie, w którym mama ma przede wszystkim prawo być sobą. Popełniać własne błędy i nie stawać przez to co chwilę przed sądem ostatecznym, który na forum publicznym obrzuca ją kamieniami. A najgorzej jest gdy ten osąd fundują sobie same mamy. Krytykując wzajemnie swoje metody wychowawcze, sposób odżywiania, czy choćby zakres swobody jaki decydujemy się dać naszym maluchom.
Kochane mamy! Dajmy sobie prawo do błędu i lubmy się wzajemnie. Ze skrzatami współpracujmy zamiast przeciągać linę, bo z nimi naprawdę nie da się wygrać. A macierzyństwo może być “lukrowo-pudrowe” ze szczyptą soli, bo to jest tylko w naszej głowie.