Trzy lata temu byłam prawie na tym samym etapie ciąży co dziś. Było zupełnie inaczej, bo byliśmy tylko we dwoje, pełni szczęścia i oczekujący na życiową rewolucję. Wkrótce mieliśmy skończyć szkołę rodzenia, a nasze wyprawkowe zakupy nabierały tempa. I nagle wszystko się skończyło.
Był październik. Jesień rozkręciła się na dobre. W szerokim płaszczu na dwa guziki mieściliśmy się we dwoje. Miałeś już imię, wiedziałam, że lubisz gdy słucham piosenki “Shut Up and Dance”, wolałeś gdy noszę sukienki, a najbardziej smakowały ci placki ziemniaczane i pizza. Byłam pewna, że któregoś dnia to ty będziesz żegnał mnie i że na pewno wiele razy spojrzymy sobie głęboko w oczy.
Po południu w jeden chłodny piątek zaczęło wydawać mi się, że coś jest nie tak. Byłam świeżo po usg, miałam świetne wyniki. Wszystko było sprawdzane dosłownie wczoraj. Sama siebie uspokajam, że jest ok. Po kilku godzinach zaczęłam czuć straszny lęk. Zjadłam coś słodkiego, położyłam się na boku. Nadal nic. Usnęłam albo padłam ze zmęczenia. W nocy obudziłam się spanikowana. Pojechaliśmy do szpitala. Wszystko działo się za mgłą, była cisza i już nic więcej.
Wtedy mi powiedzieli, że ciebie już nie ma. Że jesteśmy jeszcze razem, ale nigdy nie złapiesz mnie za rękę. Nie usłyszę twojego płaczu i nie otrę twoich pierwszych łez. Zamiast twoich łez mieliśmy z tatą tylko swoje.
Makabryczna diagnoza
Zgon wewnątrzmaciczny brzmi jak uraz, a nie śmierć najbliższej osoby. I to jest największy uraz jaki mogłam sobie wyobrazić, a raczej coś o istnieniu czego nie miałam pojęcia. Bo nie wiedziałam, że coś takiego może się stać na tak późnym etapie ciąży – bez żadnego ostrzeżenia. Wiedziałam, że istnieje poronienie. Wiedziałam o bardzo wielu różnych powikłaniach w ciąży i wiedziałam, że dzieci umierają w trakcie porodu albo tuż po urodzeniu. Nie wiedziałam tylko, że dziecko – całkiem bez zapowiedzi – może umrzeć w brzuchu. Zaraz po tej diagnozie usłyszałam coś jeszcze gorszego – martwy poród.
W najgorszych scenariuszach jakie zdarzyło mi się wymyślić do głowy mi nie przyszło, że to może spotkać mnie lub kogoś z moich bliskich. Siedziałam na łóżku szpitalnym i słuchałam jak lekarka tłumaczy mi, że jeśli urodzę sama, będę mogła zajść w ciążę nawet za trzy miesiące. Jeśli zrobią mi cesarskie cięcie niepotrzebnie będę miała rozciętą macicę – to zawsze ryzyko i jednak operacja. Będę musiała odczekać ok. rok a nawet półtora.
Nadludzka siła kazała mi się zmobilizować. Wstać i podążyć za instrukcjami. Wywoływanie porodu trwało dwie doby. Przy tym bólu psychicznym praktycznie nie czułam tego fizycznego. Pod koniec gdy zaczęły się naprawdę mocne skurcze miałam czarno przed oczami, ale nie czułam tego co czułam rok później rodząc zdrowe dziecko. Pierwszy i drugi poród były niepowikłane, oba bez znieczulenia, bo po godzinach skurczy postępowały jak z procy. Drugi najszczęśliwszy na świecie. Pierwszy był i będzie moją największą pamiątką i pożegnaniem. Bo oprócz wspomnień i kilku zdjęć z brzuszkiem nie mamy po tobie nic.
Dziś gdy za dwa miesiące urodzę trzecie dziecko chcę to napisać. Wiem jaką drogę przeszłam i wiem, że wbrew powszechnym przekonaniom takich dziewczyn jak ja jest wiele. Więcej niż nam się wydaje.
Rozpaczliwa gonitwa po internecie
Martwy poród to hasło, które wpisałam w google jakieś trzysta razy. Później przeszłam na strony angielskie, by szukać pomocy po haśle still birth. Okazało się, że w Polsce to temat tabu. O tym się nie mówi, bo ludzi to przeraża. W Anglii i Stanach są fundacje, filmy, poradniki dla przedwcześnie osieroconych rodziców i ich rodzin. U nas jest ulotka, którą dają w szpitalu i masa okropnych historii kobiet, które nie tylko urodziły martwe dziecko, ale też zostały strasznie potraktowane przez personel medyczny.
W moim przypadku tak nie było. Lekarze, którzy byli z nami cały czas, są z nami do dziś. Przeprowadzili nas przez kolejną ciąże i dziś robią wszystko, by znów doprowadzić do szczęśliwego finału. Wiem, że wiele ich to kosztuje. Takie rzeczy widać, bo dla nich to też są okrutne chwile.
Była jedna położna, przez którą nie zdążyliśmy ze znieczuleniem. Miałam rodzić w stanie otumanienia i nie czuć bólu. Poród jednak nagle postąpił tak szybko, że niepowiadomiony wcześniej lekarz nie zdążył do mnie przybiec, a ja już rodziłam na zwykłym szpitalnym łóżku. Nie mam do niej żalu, bo bała się, że po dwóch dobach wywoływania porodu, gdy skurcze się rozkręciły znieczulenie wszystko wygasi. Możliwe, że tak by się stało. Dziś gdy o tym myślę, jestem jej nawet wdzięczna. Bólu dziś prawie nie pamiętam, a ja mimo wcześniejszych zapewnień, że nie chcę – zdecydowałam się ciebie dotknąć. To nasze ciepło, mogę dzięki niej mieć w pamięci na zawsze.
Jak mam się leczyć skoro nie wiem co się stało?
Do dziś nie wiemy dlaczego pierwszego synka z nami nie ma. Najbardziej prawdopodobne jest, że zawiodło łożysko. W takich sytuacjach często nie da się dojść przyczyny. Wiem to, bo konsultowaliśmy się z całą masą lekarzy i specjalistów. Jak powiedział nam wtedy w szpitalu jeden z nich, musimy o tym myśleć jak o wypadku samochodowym. Nie mamy wpływu na to, że się wydarzył.
Wiem, że każda dziewczyna w takiej sytuacji szuka winy w sobie. Ja też szukałam, ale naprawdę jej nie było. Do dziś potrafię się jeszcze nad tym zastanawiać, ale przynajmniej już się nie zadręczam. Myślałam, że nawet jeśli nic złego nie zrobiłam to tak czy siak moje ciało nie potrafiło utrzymać dziecka przy życiu. Że jestem złą mamą, że nigdy już nie urodzę dziecka. Myślałam te wszystkie rzeczy, bo nie wiedziałam, że będzie dobrze.
Aż któregoś dnia, jakieś dwa miesiące później, moja 90 letnia ciocia powiedziała mi: „dziecko ja też to przeżyłam tylko w 5 miesiącu. Wiem, że jest teraz strasznie, ale jeszcze będzie pięknie”. I ta moja ciocia, której dziś już z nami nie ma miała rację. Te słowa, od kobiety która przeszła przez to samo, ale ma zdrowe dzieci dały mi nadzieję, której potrzebowałam. Niecały miesiąc później okazało się, że jestem w ciąży.
Ciąża pod znakiem igły
Wiesz co sprawia mi największą przykrość w trakcie ciąży? Gdy ktoś z podziwem mówi: „Boże bidulko codziennie robisz sobie zastrzyk i to w brzuch, ja bym nie dała rady”. Mam wtedy ochotę powiedzieć: „A co każe ci sądzić, że ja daję…?” Nie mam wyboru. To jedyne co mogę zrobić, by dać sobie szansę na dziecko i jedyne co medycyna wymyśliła w takich przypadkach. Codziennie rozrzedzam swoją krew heparyną i małą dawką aspiryny, by zapobiec ryzyku zakrzepu w łożysku.
Mimo, że urodziłam już jedno zdrowe, piękne i kochane dziecko ten zastrzyk w trzeciej ciąży przypomina mi, że moja ciąża nie jest beztroska. Boję się co będzie. Staram się jak mogę nie panikować gdy nawet przez chwilę nie czuję ruchów dziecka. Cieszę się tym czasem, ale bardzo chcę by już się skończył i by było pewne, że tym razem także wyjdę z dzieckiem ze szpitala. Dziś też nie boję się już kompletowania wyprawki, bo wiem, że to nie ma na nic wpływu. Zaklinanie rzeczywistości i wiara w zabobony może w takiej sytuacji wyrządzić wiele krzywdy. Staram się jak mogę żyć normalnie.
Jeśli to Ty jesteś tą dziewczyną
Jeśli trafiłaś na ten wpis, bo też przez to przeszłaś to chcę Ci powiedzieć, że naprawdę jeszcze będzie pięknie. Nikt niczego nie może zagwarantować mamie, która straciła dziecko bez przyczyny, ale Ty możesz mieć nadzieję. Możesz też się nie poddawać.
Pamiętaj, że pomoc dobrego psychologa jest warta każdych pieniędzy. Nie bój się odmawiać spotkań z osobami, które nie potrafią poradzić sobie z tą sytuacją. Nie rób niczego wbrew sobie.
Daj sobie czas na odetchnięcie, nie zmuszaj się do niczego i nie czytaj ani nie słuchaj ludzi, którzy „nie wiedzą co powiedzieć”. Masz prawo powiedzieć „nie chcę o tym rozmawiać”. A jeśli chcesz o tym mówić to tylko z tymi, którzy potrafią ze spokojem tego słuchać. Jeśli ktoś nie potrafi tego udźwignąć, nie będzie dla ciebie dobrym rozmówcą. Ja sama często dawałam się „pocieszać” słuchając opowieści o tym, że moja sytuacja nie jest jeszcze najgorsza. To tylko powoduje niepotrzebne wałkowanie w głowie kolejnych wariantów. Realnie nie daje ukojenia. Mi na pewno nie dawało.
To czas kiedy Ty decydujesz co jest dla ciebie najlepsze. Jeśli masz zadaniowe podejście do życia, tak jak ja pewnie będziesz chciała jak najszybciej zajść w ciążę. Jeśli wolisz dać sobie i partnerowi czas, zrób tak jak czujesz. Pamiętaj, że masz prawo przeżyć żałobę na własnych warunkach.
To co było dla mnie pocieszające to te pozytywne historie. Takie jak moja dzisiaj.
Wiesz czego jeszcze się bałam? Że po tym co się stało będę wiecznie roztrzęsioną, martwiącą się o swoje dziecko matką. Prawdą jest, że przez pierwsze pół roku życia skrzata często sprawdzałam czy oddycha podczas snu. Dziś jest już na szczęście zupełnie inaczej.
Jestem teraz szczęśliwą mamą, która jak każda inna denerwuje się na swojego malucha jak nie śpi i nie chce zjeść. Jestem tak samo zmęczona i tak samo zakochana w swoim dziecku. Nie jest tak, że nie myślę o pierwszym synku; jaki by był, jakby wyglądał i czy byłby taki jak skrzat. Myślę, bo był moim dzieckiem i nie mogłabym wymazać go z pamięci.
Czasem też czuję, że dziś przez to, że jego z nami nie ma bardziej doceniam to co mamy. Czasem czuję jeszcze złość i mam poczucie niesprawiedliwości. Jednak z każdym miesiącem jestem coraz bardziej wyrozumiała wobec siebie i innych. Więcej rozumiem i więcej potrafię wybaczyć. Mam dużo więcej dystansu do siebie i innych. Przez to co się stało, w moim życiu wydarzyło się wiele dobrych rzeczy. Jednak nigdy nie przyznam racji komuś kto mówi: „może natura wiedziała co robi, może to dziecko było chore”. Nawet jeśli tak, to było moje dziecko i ja jako jego mama chciałabym dać sobie i jemu szansę. To co się stało, zabrało mi jakiekolwiek możliwości decydowania o naszym losie, a bezradność bywa jeszcze gorsza. Przede wszystkim nie chodzi tu o to by wartościować, która opcja jest gorsza. Śmierć dziecka zawsze i na każdym etapie jest okropnym bólem. To nie znaczy jednak, że ten ból nie maleje i że nie da się już żyć. Najważniejsze jest, że można jeszcze być naprawdę szczęśliwym.
My dziś jesteśmy bardzo szczęśliwą rodziną. Wyjątkową rodziną, bo opiekuje się nami nasz maleńki aniołek.