Minimalizm jest teraz zdecydowanie na topie i wiele osób uważa go za jedynie słuszną drogę. Jakieś 2 lata temu uległam modzie i zaczęłam czytać, dowiadywać się i sprzątać. I to właśnie wywołało u mnie wiele frustracji. Więcej wolnej przestrzeni, mniej rzeczy i kupowanie tylko tego co piękne lub potrzebne jest super. Tylko, że suma summarum ja romans z minimalizmem przypłaciłam lekką nerwicą natręctw.
Zaczęłam jak pewnie każdy – od myślenia. Oczami wyobraźni widziałam jak porządkuję wszystkie swoje rzeczy i zostaje z pięknym, czystym mieszkaniem, w którym nie muszę przesuwać niczego by zetrzeć kurz. Później zaczęło się wielkie wyrzucanie. Ja akurat wyrzucać zaczęłam z potrzeby chwili. Bo właśnie gdy byłam w ciąży z naszym pierwszym, czytałam te wszystkie książki. Gdy los nas brutalnie doświadczył, a sprytny pan domu musiał wrócić do pracy ja starałam się wrócić do żywych. I sprzątałam. Wyrzucałam, sprzątałam i wyrzucałam. Uszczupliłam wtedy nasze mieszkanie o jakieś 40%.
Dziś absolutnie tego nie żałuję. Zrobiłam miejsce na rzeczy skrzata, który jest z nami teraz, i który swoją dawką radości robi wszystko, by zapełnić lukę po braciszku.
Kiedy w domu znów zaczęły pojawiać się kolejne rzeczy dla dziecka – zarośliśmy. Nasze obecne mieszkanie nie jest małe, jest niefunkcjonalnie urządzone i przez to ilość rzeczy zaczęła mnie przytłaczać. Zrobiłam milion przeglądów garderoby, książek, biżuterii, kosmetyków, kuchni itd. To co jeszcze się zużyło wyrzuciłam. Wywiozłam masę rzeczy do domu samotnej matki. Oddałam kilka toreb ubrań znajomej Ukraince. I już czułam, że jest lepiej. Mimo wszystko wciąż nie mamy pusto, wciąż jest dużo rzeczy, a ja mam wiele dręczących mnie przemyśleń.
-
Strata pieniędzy
Gdy zaczynasz analizować zawartość swojego mieszkania i odkrywasz jak wiele masz niepotrzebnych przedmiotów, zaczyna męczyć myśl o tym ile pieniędzy gdzieś się zmarnowało. Ile rzeczy kupiłaś zupełnie bez sensu. Oczywiście dzięki temu jest szansa, że nie powtórzysz już tych błędów. Ale mnie ta świadomość zaczęła wręcz dobijać. Każde zakupy wydłużałam o dobrych kilkanaście minut debatując sama ze sobą czy to aby na pewno jest niezbędne. Zaczęłam czuć, że popadam w paranoję i naprawdę mnie to męczyło. Teraz staram się mniej o tym myśleć i trzymać po prostu listy zakupów. Jeśli jednak kupię coś bez czego mogę się obyć, to biorę to na klatę i idę dalej. Bez wyrzutów sumienia.
-
Trudne rozstania i decyzje
Może to jest głupie, ale dla mnie pozbycie się wielu rzeczy było naprawdę trudne. Na początku przychodziło mi to bardzo łatwo… im mniej było w domu tym lepiej widziałam ile jeszcze zostało.
Od pewnego momentu było mi naprawdę trudno zdecydować czy nigdy już nie będę czegoś potrzebować, albo zwyczajnie za tym nie zatęsknię. Z natury jestem bardzo sentymentalna i od dzieciństwa zbierałam mnóstwo tzw. pierdółek. A to bilety z muzeum, a to ususzony kwiatuszek albo lepiej kapsel po piwie, które piliśmy podczas podróży poślubnej. I z grubsza te wszystkie przedmioty nie mają żadnego znaczenia. Ale kiedy większość z nich wywalałam, momentami serce mi pękało. Uszczupliłam kolekcję pamiątek znacząco i stworzyłam im specjalne miejsca. Teraz już staram się takich rzeczy nie zbierać. Czasem tylko boję się, że nie zachowam czegoś co później miałoby dla mnie duże znaczenie…
-
Nie ma co z tym zrobić
To problem, który dotyczy przede wszystkim tych rzeczy, których już nie chcemy, a których nie można zakwalifikować jako śmieci. Owszem są sposoby na sprzedaż niechcianych przedmiotów, ale z mojego doświadczenia wynika, że jest znacznie więcej ludzi, którzy chcą używane rzeczy sprzedawać niż kupować. Próbowałam już sprzedaży internetowej, wymiany, spotkań recyklingowych i co? Bez spektakularnych sukcesów. Często niestety kończy się tak, że stracimy znacznie więcej czasu niż jest to warte. Dlatego najbardziej lubię oddawać je potrzebującym. To taki prawdziwy win-win. Ja nie mam tego czego nie chcę, a ktoś zyskuje to czego mu brak!
-
Ilość rzeczy zaczyna przytłaczać
Minimalizm i uświadamianie sobie czego naprawdę potrzebujemy sprawia, że ilość wszystkiego co jest wokoło zaczyna przytłaczać. Ja jestem bardzo emocjonalna i empatyczna i każde uczucie jakie się we mnie rodzi potrafi urosnąć do rangi obsesji. Gdy zaczęłam porządkować nasz dom, wszystko zaczęło mi przeszkadzać. Nawet rzeczy, których używam kuły mnie w oczy mimo że wiedziałam, że są mi potrzebne – po prostu zaczynało mnie złościć, że ich używam. No bo generalnie, jakby nie patrzeć prawdopodobnie bez 80% przedmiotów dałoby się żyć – tylko mniej wygodnie…
-
Pamiątki rodzinne – minimalizm nie dla każdego
Doszłam też do wniosku, że taki minimalizm pełną gębą nie jest możliwy dla osób z rodzin zbieraczy. Moja do takich zdecydowanie należy. Mamy meble, biżuterię, porcelanę i inne cuda, które przechodzą z pokolenia na pokolenie i z których ja uczyłam się o mojej rodzinie. Pamiętam gdy odkrywałam stare pamiętniki, piękne wydania książek czy jeszcze piękniejsze balowe pamiątki mojej cioci i jak bardzo mi się to podobało. Nie wyobrażam sobie, by je wyrzucić lub komuś oddać. Może kiedyś będziemy mieli skrzatkę i ona zachwyci się nimi tak jak ja.
-
Dziecięce chomikowanie
Gdy byłam w ciąży myślałam, że moje dziecko będzie miało mało zabawek. Podobały mi się tylko te piękne drewniane, ręcznie szyte misie i inne cuda, które kuszą młode mamy. Sęk w tym, że te plastikowe głupotki często sprawiają maluchom tyle radości, że naprawdę ciężko się oprzeć. Najpierw mnie to wkurzało, a teraz postanowiłam zupełnie odpuścić. Pewnie są takie mamy, które potrafią tak minimalistycznie gospodarować zabawkami i teraz się ze mnie śmieją. Ja tego nie umiem, co więcej już nie czuję takiej potrzeby. Myślę tylko jak dobrze zorganizować pokój skrzata, by nas ten lekki nadmiar nie zasypał. No i nie kupujemy zabawek sami chyba, że coś nas zachwyci. Skrzat na wszystkie okazje dostaje już wystarczająco dobroci. A ja, by nie przewróciło mu się w głowie pakuje wszystko w pudełka i worki i raz na dwa tygodnie wymieniam asortyment. Obojgu nam się nie nudzi i mamy radość z cyklicznych odkryć „na nowo”. No i dzieci chyba w naturze mają kolekcjonowanie, bo one po prostu kochają zbierać sobie nowe rzeczy we własnych pudełeczkach.
-
Minimalizm kolektywnie – czyli do tanga trzeba dwojga
Tata skrzata choćby nie wiem jak się zarzekał, że nie lubi nadmiaru sam jest stworzeniem sentymentalnym i wyrzucanie przychodzi mu bardzo ciężko. Poza tym większość członków naszych obydwu rodzin ma podejście „przyda się”. A to zdecydowanie utrudnia dążenie do minimalizmu. Myślę, że każda określona droga wymaga współpracy wszystkich domowników.
Ja już wiem, że ilość rzeczy trzeba ograniczać, nie ma sensu kupować wielu przedmiotów i miło jest żyć w takich bardziej pustych pomieszczeniach. Nie znaczy to jednak, że jest im blisko do tych minimalistycznych. I dziś już mnie to nie denerwuje. Pogodziłam się z tym, że mam swój styl i nie zamierzam dążyć do minimalizmu, który stoi w sprzeczności z moją naturą, rodzinną tradycją i stylem życia.
A Ty? Zakochałaś się w minimalizmie i konsekwentnie dążysz do ideału? A może po prostu tak jak ja postanowiłaś iść z wiatrem albo minimalizm w ogóle do Ciebie nie przemawia? Daj znać co myślisz w komentarzu!
Jeśli dopiero się poznajemy to koniecznie musisz zobaczyć jeszcze kilka sprytnych miejsc:
- zacznij tutaj czytając moje najbardziej popularne wpisy
- zaobserwuj mój instagram, gdzie zobaczysz moje mieszkanie, gotowanie i jak ogarniam skrzaty
- polub fanpage, bo to tam zawsze daję znać o nowych wpisach
- zapisz się na newsletter i odbierz darmowy, sprytny prezent
- zostań spryciulą i dołącz do grupy Sprytne Panie Domu
- a na koniec skocz na Sprytne Zakupy
O innych moich przemyśleniach możesz przeczytać także tutaj:
- Dlaczego sprytna i jak samej udało mi się siebie wykończyć
- Moja lista 100 marzeń i celów w dniu 30 urodzin
- Jak być lepszą wersją siebie – wiosenne zmiany
Słyszałaś już o grupie Sprytnych Pań Domu? Nie? Chcesz być super zorganizowana, odpoczywać i realizować swoje pasje? Koniecznie się do niej zapisz klikając w tę grafikę. O tu, tu. Pod spodem 🙂
Uwielbiam minimalizm… u kogoś. Mamy tendencję do chomikowania i co jakiś czas wyrzucam masę rzeczy, ale ciągle je gromadzimy… 🙂 Na szczęście nie nakręcam się, chociaż czasami patrzę, że jest tego wszystkie za dużo, ale za to tez kocham mój dom, moje miejsce…:)
Nigdy nie interesowałam się minimalizmem, ale wszystkie przeprowadzki nauczyły mnie, że chomikujemy zbyt dużo rzeczy, których w momencie zmiany miejsca zamieszkania, nie chcemy nawet ze sobą zabrać…Pamiętam jak przyjechaliśmy do Kanady z dwoma walizkami. Mieliśmy wszystko czego nam potrzeba. Z czasem oczywiście zaczęliśmy robić zakupy i teraz od czasu do czasu muszę robić “czyszczenie” mieszkania, bo nie znoszę kiedy widzę walające się przedmioty zbierające kurz lub ubrania, które już nigdy nie będą założone.
Masz absolutną rację, często chomikujemy masę przedmiotów zupełnie bez sensu. Mnie w minimalizmie zmęczyła ta chęć pozbycia się “wszystkiego” co zbędne. Bo owszem mogę żyć bez większości moich książek, mogę mieć jedną filiżankę do kawy i teoretycznie nie potrzebuję 10 torebek. Tylko, że to jest dla mnie teoretyczne. Tak jak Ty nie lubię zagracania przestrzeni i urządzając teraz nowe mieszkanie bardzo dużo czasu poświęciłam na rozplanowanie miejsc do przechowywania. By wszystko miało swoje miejsce :)) Ale pozbywam się tylko tego co mi przeszkadza, co mi się nie podoba i czego naprawdę zupełnie nie używam.
Ileż ja siebie znalazłam w tym wpisie… 🙂 powiem więcej, jakiś czas temu, sama kilka słów u siebie napisałam.
Ogólnie mam wrażenie, że do wielu rzeczy zaczęliśmy podchodzić nie od tej strony, co powinniśmy. Czytamy o różnych podejściach, trendach… a chyba najpierw sami powinniśmy poczuć tą chęć zmiany, wdrożyć ją, a dopiero później próbować ją nazwać – w tym przypadku minimalizm…
Ja stwierdziłam, że minimalistką nigdy nie będę, ponieważ nie odczuwam tej potrzeby w sobie… albo inaczej… wolę stworzyć coś na wzór “własnego minimalizmu”, a nie przyjmować surowe zasady, w których nie czuję się dobrze… Minimalizm powinien mnie uwalniać, a tym samym, wpuszczał mnie w wyrzuty sumienia, że z niektórymi “zbędnymi” rzeczami nie potrafię się rozstać. Poza tym takie przyjmowanie od innych pewnych zachowań jako pewniki, niszczymy własną osobowość… Bez mojego umiłowania do “wyboru”, nie byłabym tą samą Alicją, którą jestem teraz – uwielbiam mieć wybór, np. tego, w jakim kubku chcę wypić kawę. Byłabym wtedy nieszczęśliwą Alicją, której powiedziane jest, że taka ilość kubków w domu, to zagracanie się.
Zatem minimalizm naprawdę nie jest dla każdego. Moim zdaniem jest dla osób, którym minimalizm wpisany jest w osobowość. Ja lubię porządki, lubię oddawać te rzeczy, których nie potrzebuję, lubię planować zakupy i to mi wystarcza. Mam wszystko pod kontrolą, ale mogę zostać sobą… 🙂
Pozdrawiam cię serdecznie i zapraszam do siebie 15thflooorblog
Baaaardzo się zgadzam :)) Miło, że mamy tak podobne podejście i przemyślenia. Faktycznie takie narzucanie sobie wybranego stylu życia jest wykańczające i niemożliwe na dłuższą metę. Trzeba żyć po swojemu i starać się być tą najlepszą wersją siebie. Nawet jeśli to jest niemodne…
P.S. Też lubię wybierać sobie kubek na kawę i będę ich mieć tyle ile mi się będzie podobało, o! ;)))
Mam i miałam bardzo podobnie. Niestety myśli o tym ile zmarnowałam kasy lub brak sukcesów w pozbywaniu się tych rzeczy (np. w drodze sprzedaży) bardzo skutecznie mnie zniechęca. Zamiast pomagać czuję się całym procederem przytłoczona. I wiem, ze pewnie warto i trzeba przebrnąć bo później jest tylko lepiej ale … No właśnie ale często nie mam już na to sił./
Tak to kurcze jest z tym minimalizmem… chyba trzeba mieć do tegi dużo dystansu i robić wszystko we własnym rytmie. Trzymam kciuki, żeby już nie przytłaczało :)) Ja pomału z tego wychodzę ;))
Ja bym nie mogła żyć według zasad minimalizmu. Lubię swoje rzeczy i nie mam ochoty się ich pozbywać 🙂
Super, że wiesz czego chcesz 🙂 <3
My też dość mocno zarośliśmy. Najtrudniej jest mi pozbyć się ubrań, bo czasem dość niespodziewanie okazuje się, że coś, w czym wcale nie chodzę, jest wprost idealne na jakąś okazję.
Mi niestety zdarzyło się wyrzucić coś czego potem szukałam i nawet nie pamiętałam co się z tym stało… tak to jest jak człowiek wpadnie w szał ;)) Na szczęście teraz już tak nie robię i przede wszystkim mądrzej kupuje – i tu akurat wpływ minimalizmu jest nieoceniony 🙂
Cóż, tak jak napisałaś każda z nas jest inna. Uwielbiam minimalizm, był czymś co tak naprawdę pozwoliło mi nazwać we mnie to co było we mnie od dawna. Bardzo lubię pozbywać się rzeczy, chociaż prawda jest taka, że to raczej jednorazowa akcja, bo jak się później kontroluję zakupy, to w sumie nie ma czego wyrzucać. Dla mnie przestrzeń i estetyka przedmiotów gra kluczową rolę dla mojego samopoczucia. Mój dom nie jest magazynem, ale miejscem do życia 🙂 Co do straconych pieniędzy, nigdy nie myślę w ten sposób Raz wydane pieniądze już nie wrócą i już. Wiem też że mniejsza ilość przedmiotów, aniżeli w przeciętnym domu pomoże mi w przyszłości w przeprowadzce. Aha..nie znajdziesz bardziej sentymentalnej osoby ode mnie, wierz mi. Minimalizm ma różne oblicza i wcale nie wyklucza zbieranie pamiątek do pudełka, wystarczy robić to z głową.
Ja też lubię się pozbywać, ale tego co faktycznie mi przeszkadza. Myślę, że każdy ma swoją drogę i pewnie są osoby, które nie uważają się za minimalistów, a nimi są i odwrotnie. To chyba jest bardzo indywidualne. Ja dzięki temu sprzątaniu i próbie bycia minimalistką zrozumiałam co jest dla mnie ważne i dotarło do mnie, że najważniejsze to z głową urządzić nowy dom. Tak by wszystko czego potrzebujemy jako rodzina miało swoje miejsce i nie przytłaczało. Mam nadzieję, że to co wymyśliłam się sprawdzi :))
Ja mam tak samo. Tak się wymęczyłam tym minimalizmem ostatnio, że doszłam do wniosku, że ja minimalistką nie będę bo ja zwyczajnie lubię ładne rzeczy. Ot, choćby fotel, na którym mogę życie kontemplować. Jak wyprowadzaliśmy się do Pragi, to wyrzuciłam część rzeczy. I co? Bardzo tego teraz żałuję… Bardzo żałuję, iż pozbyłam się moich butów ślubnych i bluzki, którą miałam na sobie na pierwszej randce z mężem a wtedy chłopakiem. Bo ja tak jak Ty jestem sentymentalna i lubiłam odkrywać np. skarby na strychy domu moich dziadków m.in. zeszyty mojej mamy z podstawówki…
Ojej to współczuje Ci bardzo! Ja na szczęście się od wyrzucenia tak sentymentalnych rzeczy powstrzymałam i mam i buty i suknie ślubną – te akurat dlatego, że mi kiedyś mama pokazała swoją i to był dla mnie bardzo wzruszający moment. Jedyna rzecz co do której miewam wątpliwości to pamiętnik z bardzo głupiego okresu życia.. ;)) Przeczytałam go, podarłam i wywaliłam. I czasem się zastanawiam czy to była dobra decyzja. Ale wiesz stało się to trzeba iść dalej i po prostu następnym razem więcej się pozastanawiać :))
Ja mam zupełnie inne odczucia niż Ty Basiu;)
Mam rodzinę zbieraczy z obu stron (w tym jednego kandydata na hoadersa), moja lepsza połowa na hasło minimalizm zawsze reaguje uśmiechem… a i tak stosuję radykalny (w oczach wielu osób, do minimalizmu nomadów dużo mi brakuje) minimalizm. Po prostu nie obchodzi mnie, że ktoś chce mi dać swoje rzeczy – meble, pamiątki, czy porcelanę. Mamy tylko jedno życie i chcę je przeżyć tak, jak chcę – a na pewno nie chcę żeby przygniatało mnie coś, co ktoś dał mi w spadku 🙂
No widzisz to jest właśnie kwesta tego przygniatania. Ja po prostu doszłam do wniosku, że mnie to nie przygniata, a jednak wzrusza ;)) Poza tym wiesz nie trzeba brać wszystkiego, są stare przedmioty, które są piękne, użyteczne czy po prostu mi się podobają i do głowy, by mi nie przyszło, żeby się ich pozbyć.
No i oczywiście, że jesteśmy inne, wiele z nas ma różne odczucia i to jest super, bo dzięki temu jest o czym gadać i jest ciekawie :)) Ja się najbardziej cieszę, gdy ludzie z tego powodu na siebie nie napadają tylko konstruktywnie dyskutują – tak jak my :)))